sobota, 28 września 2013

05. Touch


    Weszliśmy do luksusowej restauracji, wnętrze było urządzone bardzo wykwintnie, a ściany zdobiły obrazy, które zostały namalowane w nowoczesny sposób. Kiedy przekroczyłam mury tego budynku, byłam pod dużym wrażeniem. W moich oczach pojawiły się płomyki szczęścia. Nigdy nie przypuszczałabym, że to właśnie Michał zabierze mnie w takie miejsce. Ostatni raz poczułam się tak wyjątkowo, kiedy Bartek zabrał mnie na górę blisko Bełchatowa i tam spędziłam swoje najlepsze urodziny w życiu.

- Wiesz, że jesteś niemożliwy Michał? – spojrzałam się czule w kierunku siatkarza, a on posłał mi ciepły uśmiech, który ostatnio był praktycznie niezauważalny na twarzy tego mężczyzny.
- Chcę ci pokazać jak ważną osobą stałaś się w naszym życiu. Może to głupie, bo znamy się krótko, ale…Dziękuję ci za wszystko – dotknął bardzo lekko mojej rozgrzanej dłoni, po czym musnął ją delikatnie wargami.
- Oliwier ci kazał, prawda? – zapytałam z nutą ironii w głosie, gdyż wiedziałam, że Michał sam na taki pomysł by nie wpadł. Upiłam dwa łyki białego wina, po czym zatraciłam się ponownie w błękitnym, ciepłym spojrzeniu Winiarskiego.
- Po części, ale i tak chciałem spędzić z tobą trochę więcej czasu. Ciągle mam treningi, za niedługo wyjeżdżamy do Spały i nie będziemy się widywać. Oliwier pojedzie do babci, a obozy w Spale nie należą do najłatwiejszych.
- Czytałam o tym trochę. Zaintrygowały mnie te włoskie zasady Anastasiego.
- Przeraziłaś mnie trochę. Andrea to naprawdę dobry trener, ale od niektórych wymaga trochę więcej, czasami faworyzuje.
- I boisz się, że cię wywali?
- Nie. Ma do mnie szczególny sentyment, ale ostatnie kilka miesięcy nie były dla mnie łatwe. Borykałem się ze śmiercią Dagmary, a potem jeszcze doszły do tego moje problemy z kręgosłupem i mam wrażenie, że z każdym tygodniem jest coraz gorzej.
- Byłeś z tym u lekarza mam nadzieję?
- Naturalnie. Każdego miesiąca mamy różne badania, kontrole, a przed Ligą Światową zapewne kolejne. Chodzę na różne zabiegi, faszeruję się różnymi lekami, ale prawda jest taka, że już nie jestem taki młody.
- Michał, a powiedział ci ktoś, że jesteś popieprzony? – spojrzałam się groźnie na siatkarza, po czym głęboko się zastanowiłam nad tymi ostatnimi słowami. Byłam niewiele młodsza od mężczyzny, więc uznałam to za lekką obrazę. – Pewnie powiesz, że nie, więc ja to powiem. Michał Winiarski jest popieprzonym kretynem. Jeśli jesteś stary, to ja umiem tańczyć i śpiewać.
- No to chodźmy się przekonać. - poczułam jak Michał mocno przyciąga mnie do siebie. Czułam jego oddech na twarzy, ciepło, które biło od jego umięśnionego ciała. Dotykał mojej talii, błądził dłońmi po moich gołych plecach. Złączyliśmy się w dość zwariowanym tańcu, który sprawiał mi wiele satysfakcji. Szatyn był doskonałym partnerem, więc dzięki niemu mogłam zapomnieć o tej głupiej rutynie, pieprzonej rzeczywistości, która z każdym dniem mnie dobijała. – Czyli jestem stary. Już teraz nie zaprzeczysz. – Uśmiechnęłam się szczerze do Michała, po czym oparłam delikatnie głowę na jego ramieniu i dalej delektowałam się tą wolnością podczas naszego tańca.

Tydzień później...


    No jasne. Dzień trzynasty kwietnia był, jest i będzie najgorszym dniem w roku. Wtedy na świat przyszła mała, drobna dziewczynka o imieniu Majka. Tak, to musiał być straszny dzień. Rozpoczęłam swój dzień dziwnym monologiem, który miał mnie chyba jeszcze bardziej dobić. Otworzyłam wielkie okno, po czym zaczerpnęłam trochę chłodnego, rześkiego powietrza. Podążyłam w stronę łazienki, wykonałam wszystkie niezbędne czynności przed wyjściem do pracy i przegryzłam pączka z zeszłego dnia, gdyż nie chciało mi się robić niczego do jedzenia, gdyż dokładnie sześć godzin temu trudziłam się, aby wyczyścić kuchenkę za czasów II wojny światowej. Nocne rewolucje Winiarskich to naprawdę był zły pomysł. Michał chciał mi się pochwalić, że coraz lepiej radzi sobie w fachu kulinarnym. Miał przyrządzić wraz z Oliwierem pieczeń z kurczaka w sosie winnym. Cóż...Ta umiejętność nie wyszła im obu. Danie zaczęli przygotowywać koło godziny dziewiętnastej, a zakończyli o godzinie dwudziestej czwartej z poślizgiem, czyli spalony kurczak, a zapiekane ziemniaki w piekarniku wręcz spłonęły żywym ogniem. Morał z tego prosty - nigdy nie pozwól Winiarskim dobrać się do twojej kuchni.


   Przekraczając próg Energii poczułam ciepło, które z szybkością światła obiło się o moje ciało. To nic, że w kwietniu był śnieg. To naprawdę nic w porównaniu z tym, co było bodajże siedem lat temu. Omijając ten temat, gdy szłam w stronę szatni zauważyłam Zatorskiego stojącego przy dużej kolumnie, ubrany był w strój treningowy, spojrzał na mnie ukradkiem, ale szybko odwrócił swój wzrok.

- Halo? Paweł, to ja. Majka. Ziemia do Zatora - podeszłam do niego, po czym zaczęłam mu machać dłońmi przed oczami.
- Nikogo nie widzę, lalala - z ignorancją przyjął moją próbę zaczepki i żwawym krokiem podążył w stronę hali sportowej, gdzie prawdopodobnie odbywał się trening przed ostatnimi rozgrywkami w tym sezonie.
Jasne, piątek trzynastego. Majkę spotka pech.
 Weszłam na parkiet sali, po czym skierowałam się do "kantorka", gdzie siedział redaktor naczelny oraz Nawrocki. Mieli przedyskutować sprawę dotyczącą mojego dalszego stażu w gazecie. Szczerze mówiąc to znudziło mnie pisanie wyłącznie dla lokalnego brukowca. Mierzyłam sobie o wiele wyżej i chciałam coraz więcej. Cieszyło mnie przede wszystkim to, że miałam już jakieś doświadczenie wcześniej. Pewnie teraz nie byłoby mnie tutaj, tylko usługiwałabym wszystkim szychą w tym biznesie, przynosząc im kawę oraz lunch. Zarabiałabym tylko grosze, a teraz dzięki tej pracy jestem spełniona zawodowo. Przynajmniej po części. Sprawnym, szykownym krokiem podążyłam w stronę tego małego pomieszczenia. Odgarnęłam nerwowo włosy i zapukałam w drzwi.
- Mogę?
- Pewnie, wchodź.
- Miałam dzisiaj się stawić, bo mieliście zdecydować co dalej z moim stażem w gazecie.
- A tak. Faktycznie. Mamy dla pani niezbyt dobrą wiadomość.
- Jaką?
- Pani ostatni artykuł okazał się kompletną porażką, przepraszamy panno Kuligowska, ale musimy panią zwolnić - tak właśnie, wtedy najwyraźniej za dużo myślałam. Moje serce stanęło, a powoli nogi odmawiały posłuszeństwa, tak jakby miały zaraz się złamać na kilka mniejszych części. Przełknęłam ciężko ślinę, odwróciłam się na pięcie i trzasnęłam drzwiami jak najgłośniej się dało.  

Maja jest bezrobotna, znowu na lodzie. Bez Bartka. Bez nikogo.


 Skierowałam się do kiosku na przeciwko wejścia do hali, po czym zakupiłam niebieskie Marlboro. Wydałam swoje pieniądze na obiad, jednak w tym momencie było mi wszystko jedno. Do Winiarskiego nie chciało mi się dzwonić z pretensjami, bo wiedziałam, że on i tak ma urwanie głowy z Oliwierem. Po za nim nie miałam w Bełchatowie nikogo, komu mogłabym się wyżalić. Wzięłam jednego papierosa do ust, zaciągnęłam się i powoli delektowałam się tą paskudną używką, od której prawie się uwolniłam.

- Miałaś nie palić - usłyszałam jego głos. No właśnie ten specyficzny, ciepły ton.
- Nie jesteś moim ojcem. Co za idiota - poczułam jak siatkarz zbliża się do mnie. Chwycił mojego papierosa i złamał go na pół.
- Może jeszcze tego nie wiesz, ale będę dla ciebie wszystkim.

I znowu odszedł. Czy tylko to potrafił?


  Byłam pod swoim domem. Spojrzałam na tę starą budowlę i przetarłam oczy, aby pozbyć się resztek łez. Czemu nigdy nie mogło się układać po mojej myśli? Chciałam być tylko szczęśliwą kobietą, która będzie cieszyła się ze swojego życia tak, jak każdy inny człowiek. Nagle zauważyłam pod drzwiami małego kotka, który drapie pazurkami o starą drewnianą futrynę. Podeszłam do niego niepewnym krokiem i przykucnęłam przy nim. O dziwo nie uciekł, ale zaprzestał wykonywania swojej czynności i popatrzył się na mnie swoimi błękitnymi oczami. Wyciągnęłam do niego dłoń, podszedł po czym zaczął ją leciutko lizać.

- Też jesteś sam, nie? Zmienię to. Nazwę cię "Lucky". Nigdy już nie będziesz samotny - wzięłam na ręce nowego członka rodziny, po czym weszłam z nim do domu. Skierowałam się do kuchni i nalałam mu do szklanej miseczki trochę mleka. Widać też było, że głód mu towarzyszył, bo z zainteresowaniem krążył wokół lodówki. Na szczęście sklep zoologiczny był tuż za rogiem, więc mogłam szybko tam pobiec i przynieść mu karmę, a przy okazji zaopatrzyć się w kuwetę, żwirek i jakąś drobną zabawkę. Po drodze poczułam, że mój telefon za wibrował. Dostałam SMSa.


Cześć, dzisiaj bądź w Trentino o 21. Pod łóżkiem czeka na Ciebie niespodzianka. 

  SMS od tajemniczego nadawcy. Tego bym się nie spodziewała, może chociaż to będzie jedyna dobra rzecz, która spotka mnie tego dnia. Kiedy wróciłam ze sklepu, szybko dałam jeść kotu, a sama popędziłam pędem na górę. Zajrzałam pod łóżko, po czym wyjęłam wielkie pudełko z napisem "Givenschy" i je otworzyłam. Zauważyłam tam piękną, kremową sukienkę do kolan z wykrojonymi plecami i bokami. Odkrywała dużo ciała, ale wyglądało to seksownie, a nie wulgarnie. Pod ubraniem było jeszcze pudełko z bransoletką ze srebrnym listkiem. Uśmiech od razu pojawił się na mojej twarzy, do prezentu była dołączona karteczka, gdzie było napisane: "Chcę cię w niej dzisiaj zobaczyć". Zaintrygował mnie zdecydowanie ten "Gal Anonim", ale nie tracąc czasu zaczęłam przygotowania na dzisiejszy wieczór.


  "Trentino" - jeszcze raz przeczytałam nazwę lokalu, do którego miałam się udać i byłam chyba po raz dwudziesty raz pewna, że to dobre miejsce. Nagle poczułam, jak ktoś zawiązuje mi oczy. Do moich nozdrzy dostał się intensywny zapach perfum Winiarskiego.

- A teraz idziemy. Słuchaj się mnie, żebyś w nic nie wpadła.
- Nie wiem, co knujesz.
- Poprawka..."Co my knujemy" - dodał do ostatniej fazy nutę pikanterii, tak jakby owe zajście było powiązane z pokazem striptizów, czy tez pań lekkich obyczajów. Dokładnie słuchałam wskazówek Michała, aby nie wpaść w żadną ścianę. Po kilku chwilach znaleźliśmy się w ciemnym pomieszczeniu. Szatyn rozwiązał mi oczy, po czym zauważyłam całą kadrę bełchatowską wraz z redaktorem, Nawrockim i Łukaszem Żygadło. Przetarłam oczy, gdyż nie mogłam w to uwierzyć. Kilka sekund później zauważyłam Bartka, który podąża w moją stronę z dużym kremowym tortem i z dwoma świeczkami "2" i "3". Nie to, żebym nie skupiła się na wielkim wypieku i dwóch płomykach, które obijały się o siebie, ale ja zapatrzyłam się w siatkarza. Szedł do mnie pewnym krokiem, nie był ani zły, ani uśmiechnięty, jedynie co mogłam od niego wyczuć to dziwny spokój i empatię. Uchyliłam lekko wargi, jakbym miała coś za chwilę powiedzieć, jednak on przyłączył mi palca wskazującego do ust.
- Już nic nie mów, ale pomyśl życzenie - popatrzył się na mnie tym utęsknionym wzrokiem, tego właśnie mi brakowało. Tego "kociego" spojrzenia, które dodawało mi zawsze otuchy, sprawiało, że uśmiechałam się z byle czego, odzyskiwałam wiary we własne umiejętności. To właśnie to jedno spojrzenie, zmieniało wszystko.

Mam życzenie. Ty nim jesteś. Chcę naszą wspólną przeszłość.


  Dmuchnęłam szybko w stronę dwóch płomieni, po chwili jednak widać było tylko czarną smugę dymu. Od tamtego momentu wszyscy zaczęli do mnie podchodzić i składać mi życzenia urodzinowe. Pierwszym gościem był Zatorski.

- O proszę! Kogo my tutaj mamy?! - zapytałam ze śmiechem.
- To była przykrywka, ciężko było, ale wytrwałem. Wybaczysz mi, Maju?
- No nie wiem, złóż mi ładne życzenia, to się zastanowię.
- Chciałem ci życzyć wszystkiego co najlepsze, dużo zdrowia, kolejnych sukcesów w twojej karierze dziennikarskiej nasza mała gwiazdo, bo Bełchatów i Łódź już podbiłaś.
- Przepraszam, że przerwę. Nie słyszałeś, że mnie zwolnili? - zapytałam zaskoczona.
- Ty chyba żartujesz. Nawrocki ciągle nam truł dzisiaj na treningu jaką my to mamy zdolną dziennikarkę. Widziałaś dzisiejsze gazety? Chyba twój ostatni reportaż zrobił furorę na rynku!
- Nie, to niemożliwe! - zaczęłam krzyczeć uradowana, po czym rzuciłam się na szyję Pawła. - Dziękuję za życzenia Pablo, ale muszę iść porozmawiać z redaktorem. - Skierowałam się w kierunku Jacka Nawrockiego, redaktora gazety bełchatowskiej, a przy nich stał ktoś kogo nie znałam, ale nie zastanawiając się nad tym rozpoczęłam konwersację z szefem.
- Czy to prawda, że mój reportaż się spodobał?!
- Tak Maju, jesteś naprawdę niesamowita w tym, co robisz. Twoja praca nie tylko spodobała się naszym mieszkańcom, ale też wielu innym Polakom, a to ci potwierdzi redaktor naczelny bardzo popularnego czasopisma o sporcie, pan Zieliński.
- Tak, to prawda. Przeczytałem pracę o anatomii i byłem wstrząśnięty, że ktoś, aż tak dobrze umiał podejść do tego tematu. Znajomi z pracy nie uwierzyli w to, co przeczytali. Mam dla ciebie propozycję.
- Tak?
- Czy chciałabyś jechać jako nasza główna dziennikarka do Spały na obóz siatkarski wraz z Reprezentacją Polski?
- Przecież ja nie mam, aż takiego doświadczenia. Nie wiem, czy będę potrafiła odnaleźć się w takim świecie.
- My w ciebie wierzymy. Dasz sobie radę na pewno. Uwierz mi, chłopaki nie gryzą!
- W takim razie przyjmuję propozycję.

   Po półgodzinie dość nudnej rozrywki wreszcie mogłam zająć się odrobinę sobą. Ktoś zaopatrzył ten lokal w dość wykwintny bufet z przekąskami, a na stole obok stały alkohole różnego rodzaju zaczynając od czystej wódki kończąc na likierach bananowych i migdałowych. Sięgnęłam po mały kieliszek do najgorszego, przeźroczystego trunku. Wzięłam butelkę z "Finlandią" i nalałam sobie do pełna. Nagle poczułam, jak ktoś szturcha mnie w ramię.

- Ze mną się nie napijesz? - usłyszałam za sobą niski, męski głos. Odwróciłam się w kierunku mojego rozmówcy, a na mojej twarzy wymalowało się uczucie zdziwienia.
- Dzień dobroci dla zwierząt trwa.
- Jak zawsze miła i szczera. Tak naprawdę to chciałbym z tobą porozmawiać o naszej ostatniej kłótni. Zachowałem się jak typowy dupek. Przyznaję ci rację, Łukasz Żygadło jest kompletnym idiotą. Z góry cię osądziłem, a tak naprawdę nigdy nie miałem okazji cię poznać. Przepraszam cię za to, że byłem takim zasranym egoistą - spojrzałam na niego z lekką dezaprobatą, gdyż spodziewałam się kolejnej kłótni z tym człowiekiem, nie myślałam, że właśnie to usłyszę od Łukasza. Złapałam go lekko za ramię i spojrzałam w jego brązowe oczy.
- Nikt nie powiedział, że jestem dobrze wychowana. Jestem czasami pyskata, ale patrz umiem też przebaczać.
- Czyli rozejm? - jego kąciki ust powędrowały lekko do góry.
- No, a kto opróżni ze mną tę zimniuteńką "Finlandię"?
- To zaczynajmy.

    Nigdy nie przypuszczałabym, że Łukasz Żygadło (wbrew pozorom oaza spokoju) okaże się tak energicznym mężczyzną z nienagannym poczuciem humoru i dość słabą głową. Opróżniliśmy już około trzy czwarte butelki, bez żadnych wyrzutów sumienia zostawiliśmy pozostałym gościom tequilę, dwa wina, resztę szampana oraz likiery. Lecz sądząc po stanie zgromadzonych, można by już powiedzieć, że impreza urodzinowa Kuligowskiej się rozkręciła. To nic, że średnia wieku tutaj zgromadzonych wahała się od dwudziestu do pięćdziesięciu dwóch. Wszyscy (chyba) bawili się szampańsko, a alkohol, który rozchodził się szybko po moim organizmie dawał już dość spore sygnały, że czas zakończyć moją przygodę ze skandynawską wódką.

- Majka! Ty stara dupo! Jeszcze chyba ja ci nie składałem życzeń! - usłyszałam pijacki krzyk Winiarskiego.
- No pomijając fakt, że nie dałeś mi żadnego znaku życia przez całe dwadzieścia cztery godziny i to, że perfidnie chciałeś, abym wpadła w ścianę, to masz rację - odpowiedziałam z sarkazmem, a jednocześnie z dużym szykiem wypowiedzi, która jeszcze musiała się trzymać kupy.
- Życzę ci dziewczyno samych sukcesów zawodowych, żebyś zawsze kusiła mnie tak jak teraz, abyś gotowała mi czasami takie pyszne obiady jak na przykład te żeberka w sosie pieczarkowym oraz nigdy się nie zmieniaj. Bądź tą samą kobietą, jaką poznałem na początku! - poczułam nagle, jak wstawiony Michał mocno mnie obejmuje, po czym zamyka szczelnie swój niedźwiedzi uścisk.
- Uwielbiam cię i dziękuję jednocześnie, ale lepiej weź te łapy, bo mnie dusisz.
- Jak sobie życzysz, dobra ja idę ogarnąć Bąkiewicza, bo chyba się rozszalał chłopak, patrz  już Anetę podrywa. Do zobaczenia! - jasne, Winiarski poszedł, Żygadło chyba przeholował, a ja zostałam sama patrząc się na resztki butelki z "ambrozją". Wszyscy się bawili, nawet Nawrocki wywijał na parkiecie. A ja zostałam sama.

Tak bardzo typowa sytuacja XXI wieku.


    Postanowiłam wyjść na taras trzymając w ręku butelkę oraz szklankę ze Sprite'm. Usiadłam na drewnianej ławce i podziwiałam starą kamienicę miasta Bełchatowa. Rozpadające się okna, brukowany placyk tuż za lokalem. Mimo pozorów upiorne miejsce, jednak przykuwało uwagę. Bynajmniej moją. Nie byłam jednak wtedy w stanie myśleć o racjonalnych rzeczach, w sumie w tamtej chwili mogłam zrobić wszystko, byle by było szalone i dość nietypowe z mojej strony. Chciałam pokonać pewną barierę, która dzieliła mnie do rzeczy spontanicznych i niecodziennych. Tego chyba najbardziej mi brakowało w dotychczasowym życiu. Po chwili poczułam miękki materiał na swoich plecach oraz woń męskich perfum.

- Znowu cię odnalazłem - tylko on mnie mógł odnaleźć, wiedział, że lubiłam się izolować od towarzystwa.
- Zawsze to robisz. Zawsze się pojawiasz w takich momentach.
- To miał być komplement? - przysiadł się do mnie i zbliżył na niewielką odległość.
- Tak. Bartek...
- Słucham?
- Spełnisz moje jedno z życzeń?
- Oczywiście.
- Zatańczysz ze mną? - jego lewy kącik ust powędrował do góry, przeczesał ręką swoją bujną czuprynę brązowych włosów, wstał żwawym ruchem i włączył na swoim telefonie "Love me tender". - Wiesz, że  kocham tę piosenkę?
- Czy mogę prosić? - wyciągnął do mnie dłoń, po czym delikatnym ruchem wyciągnęłam moją chłodną rękę. Przywarłam szybko do Bartka. Zarzuciłam swoje ręce na jego ciepłą szyję i wtuliłam się do jego torsu. Jego dłonie odnalazły swoje miejsce na mojej talii. Tak bardzo brakowało mi jego dotyku, oddechu, tych słów, które każdego dnia były do mnie wypowiadane z taką czułością. Teraz to wszystko wróciło z wielokrotną siłą.
- Wiesz, że tęskniłam? Wiesz, że każdego dnia miałam nadzieję, że wrócisz, pojawisz się w moim życiu na nowo? Cholerne czekanie zgubiło mnie. Może to głupio brzmi, ale nie umiałam się pozbierać. Nigdy nie byłam osobą, która miała grono przyjaciół. Byłeś jedyny w swoim rodzaju. Czasami naśmiewałeś się z moich dużych okularów, niemodnych sukienek, dziurawych skarpetek oraz aparatu na zębach. Ale mimo tego przyjaźniłeś się ze mną. Tamten dzień był dla mnie ciosem. Rozumiesz to? Dlatego nie chciałam cię znowu spotkać, a teraz tak naprawdę nie wyobrażam sobie dnia, w którym ciebie nie ma. Nie będę widziała tego jak się do mnie uśmiechasz mimo tego, że ja czuję do ciebie wstręt przez to, co zrobiłeś. Jesteś tutaj i ja to czuję. Może będę żałowała tego jutro, że powiedziałam kilka słów za dużo, ale nie chcę tego w sobie trzymać. Tęsknota niszczyła mój świat - widziałam zakłopotanie namalowane na twarzy siatkarza. Czułam jego zdenerwowanie, poruszenie i przede wszystkim uczucia. - Powiedz coś... - kolejne sekundy ciszy, które coraz bardziej się dłużyły. - Bartek...
- Jeśli teraz bym coś powiedział, to zniszczyłoby wszystko.
- Czyli co?
- Powiem ci w swoim czasie, Maja. Od tamtej chwili nic już nie było takie proste, ale teraz nie mogę tego powiedzieć. Musi wszystko wrócić na swoje miejsce.
- Coś strasznego?
- Nie, ale będę cię chronić przed całym światem, rozumiesz to? Nie pozwolę ci odejść.
- Przyrzekasz?
- Na co?
- Na mnie.
- Zawsze - poczułam jak siatkarz złożył delikatny pocałunek na moim czole, a ja potulnie ułożyłam się na jego ramionach i powtarzałam to jedno słowo. Literowałam je w myślach, a przy tym powoli udawałam się do Krainy Morfeusza.

Przepraszam za moją długą nieobecność. Jednakże miałam wiele spraw na głowie, ale wracam z nową siłą i będę pisała jak najczęściej się da. Szkoda, że tak szybko odpadliśmy z Mistrzostw Europy, a mają zwolnić Anastasiego, a tak bardzo tego nie chcę...Ale zobaczymy. Nazwa knajpy jest wymyślona, urodziny, daty wszystko czysta fikcja, ale mam nadzieję, że się spodoba :)

3 komentarze:

  1. NAJLEPIEJ NAJLEPIEJ NAJLEPIEJ! KOCHAM ICH WSZYSTKICH I KOCHAM CIEBIE! JUZ TYLKO 45 DNI <3 I JESZCZE W TYM TYGODNIU ZAPISY DO.. SAMA WIESZ <3 NAJLEPSZA JESTES <3

    OdpowiedzUsuń
  2. kocham Cię, moja mysza kochana <3 HURTS PONAD WSZYSTKO >

    OdpowiedzUsuń
  3. Nati, jak ja się cieszę, że wróciłaś do pisania <3
    Rozdział jak zawsze świetny, jestem strasznie ciekawa jak dalej potoczy się ta historia :)
    Pisz szybko! :*

    OdpowiedzUsuń